czwartek, 2 lutego 2017

SPA

Tamtej zimy puszczańskie gorące źródła cieszyły się wyjątkową popularnością. Mimo tęgich mrozów toksyczna ciecz z podziemnej rury wybijała obficie jak gejzer. Powstała wokół niej strefa łagodnego klimatu przyciągnęła całą gromadę kloszardów.  Opuszczali masowo  noclegownie, kanały ciepłownicze, klatki bloków Wielkiego Miasta i przenosili się nad wiecznie parujące jeziorko.
Obserwowaliśmy z niedowierzaniem niekończącą się kolumnę załadowanych wózków. Bezdomni znosili dykty, blachy, kartony i klecili zimowe szopy.  Przynieśli niestety ze sobą również złe zwyczaje. Ten spokojny obszar zamienił się w głośny, nadmorski bulwar. Alkohol lał się strumieniami, śpiewy i kłótnie wypłoszyły wszystkie zwierzęta. Jakby tego było mało, zaczęli dewastować okolicę. Wycinali  drzewa na opał i pod budowę, kopali jamy i rozrzucali śmieci. W pewnym momencie chcieliśmy wkroczyć do akcji i wykurzyć ich z Puszczy, ale szczęśliwie  coś  zrobiło to przed nami. 
Dopiero jakiś czas później poznałem przyczynę tego exodusu. Winne temu były opary. Na początku przynosiły nieokreśloną przyjemność, w połączeniu z alkoholem podwójnie odurzały. Później rurą puszczono zupełnie inne chemikalia. Ich wyziewy, z  kolei, wywoływały nocą koszmary, a w dzień zarażały jakąś niekontrolowaną agresją. Już pierwszego dnia tej "kuracji" bezdomni rzucili się sobie do gardeł, polała się krew, pojawiły się pierwsze ofiary. Z każdym dniem było coraz gorzej i gdy wydawało się, że te wczasy nad jeziorem skończy się jedną wielką jatką, ktoś przytomny krzyknął, że wszystkiemu winne jest to przeklęte miejsce i czas się z niego wynieść. Nikt się nie sprzeciwił. Kloszardzi ostatnie siły zużyli na wydostanie się z Puszczy. Na jej obrzeżach, poza strefą koszmarów, wolni od grasujących demonów, odetchnęli z ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szczelina 4.0 Zaginięcie

                                                                                                                                            ...