poniedziałek, 12 września 2016

Wyznania miłośników Puszczy, cz.4



Tuż pod powierzchnią Puszczy, pod koronami drzew, krzewami, mchem, runem spoczywa szkielet największego stworzenia, jakie chodziło po ziemi. Natknąłem się na niego łażąc po lesie. Obsunięta ziemia odkryła fragment gładkiej, zupełnie nie pasującej do reszty podłoża, powierzchni. Zacząłem to miejsce badać, obmacywać, odkopywać saperką.

Szybko zdałem sobie sprawę, że trafiłem na coś niezwykłego. Podejrzewałem, że może to szczątki wielkiego, wymarłego zwierzęcia, np. mamuta, ale kolejne odkrywki kazały mi zrewidować to przypuszczenie. Miałem do czynienia z o wiele większym obiektem. Świadczyło o tym to, że mimo kilku godzin pracy nie udało mi się odnaleźć początku czy końca tego szkieletu, gdzie nie wbijałem szpadla, tam nadal znajdowałem kości, nawet kilkadziesiąt metrów od znaleziska.  Gdy wreszcie do mnie dotarło, że mam do czynienia ze stworzeniem wielokrotnie przerastającym dinozaury rzuciłem wszystko i pobiegłem do miasta, żeby ogłosić sensację.



Tam jednak nie przyjęto mnie dobrze. Od razu zażądano dowodów. A ja niczego ze sobą nie miałem, w tej gorączce poszukiwań zapomniałem nawet zrobić zdjęcia. Później było jeszcze gorzej. Zabrałem tych wszystkich niedowiarków do lasu i wyprowadziłem na manowce. Jak dziwnie by to nie brzmiało, nie mogłem  odnaleźć miejsca znaleziska, nie potrafiłem wrócić tam, gdzie już przecież byłem. A przecież gdy zamykam oczy widzę, niewielką polanę z charakterystycznie wygiętą sosną, kładkę nad rozlewiskiem, wąską ścieżkę prowadzącą do szkieletu. Ale choć idę tą samą trasą co wtedy, to ani tej polany, ani kładki, ani ścieżki w prawdziwej Puszczy nie znajduję...



Nie wiem już, czy to pamięć tak mnie zwodzi, czy raczej Puszcza tak skutecznie chroni swoje tajemnice i zaciera ślady? 

Szczelina 4.0 Zaginięcie

                                                                                                                                            ...