Słyszałem o
niej legendy od ludzi Puszczy. Wreszcie przy którejś wizycie w lesie natknąłem
się na nią. Zauważyła mnie, zatrzymała się na chwilę, spojrzała bez emocji,
twarz nie zdradzała niczego, patrzyła jak... jakieś zwierzę. Zdziczała. To
spotkanie niczym się nie różniło od natknięcia się na sarnę, jelenia, lisa.
Postała chwilę, popatrzyła i uciekła w zarośla.
Wyładowania
zdarzały się coraz częściej. Kilkuminutowa burza między skroniami. Mózg
wchodził na ekstremalnie wysokie obroty. Jakby przepuszczono przez niego
wysokie napięcie. Pamięta zmieniające się w szaleńczym tempie obrazy. Zmasowany
chaos. Gdy wracała do siebie była ledwo żywa, wyzuta z sił, coraz mniej sprawna
umysłowo. Żadne leki nie pomagały, żadna terapia. Wycieczka do Puszczy nie
miała być niczym przełomowym, taka chwila odprężenia, nic więcej. Jednak jak
tylko przekroczyła linię drzew od razu wiedziała, że musi tu zostać, że to jest
jej wybawienie, że szczelna zasłona z drzew powstrzyma kolejne ataki.
Później
czaiłem się na nią w tym samym miejscu. Ale nie chciała rozmawiać. Omijała mnie
lub wymykała się zwinnie jak dzikie zwierzę, dopiero po wielu miesiącach dała się
przekonać.
Mówienie
przychodziło jej z trudem, opowiadała
niedbale, chaotycznie, odwykła. W Puszczy ataki ustały, mimo, że przerwała
kolejną dobrze rokującą farmakoterapię. Rodzina namawiała ją na jakieś
pośrednie rozwiązanie, zaproponowali, że zamieszkają obok, ale już pierwsza noc
poza okazała się starą, dobrze znaną torturą. Na początku żyli razem z nią w
lesie, jednak nie potrafili przeciąć liny, z każdym dniem miasto wciągało ich z
powrotem. Wreszcie została sama. Spotykali się regularnie, gdy przynosili jej
jedzenie, rzeczy. Później poprosiła, żeby zostawiali je w wyznaczonym miejscu i
przestała przychodzić na spotkania. Ale rzeczy znikały, a z fotopułapki wiedzą,
że to ona je zabiera. Na zdjęciach wygląda dobrze, zdrowo. To im musi
wystarczyć.