niedziela, 26 lutego 2017

Szczelina 5.3 Poszukiwania

Przeszukanie Puszczy zmierzało ku końcowi. Niestety, mimo zaangażowania setki osób i specjalistycznego sprzętu nie odnaleziono śladów zaginionych. Czekano jednak z ogłoszeniem tej informacji do powrotu ostatniego poszukiwacza. W Puszczy został jeszcze Indianin,  prawdziwy amerykański tropiciel, przebywający u nas w ramach programu współpracy. Liczono, że kto jak kto, ale on musi wrócić z czymś konkretnym.
Indianin  zanim samotnie wyruszył na wyprawę, zabierając ze sobą tylko kilka niezbędnych rzeczy, przestrzegł nas, żebyśmy nie spodziewali się szybkich rezultatów. Powiedział, że musi wtopić się w Puszczę, poznać ją, przekonać do siebie. Zastrzegał, że pozyskanie zaufania mieszkających tam stworzeń może trwać bardzo długo. Tłumaczył, że nie wystarczy podarować drzewu lśniące kamienie, odpowiadać na śpiew drozda, unosić się na wodzie z topikami, czy przegonić złe duchy z nory borsuka, żeby zaczęły  one mówić  i wyjawiły wszystkie sekrety.  
Ale powoli, wykazując się niezwykłą cierpliwością Indianin przebłagał Wielkiego Ducha i przyroda przemówiła. Ptaki wskazały mu ścieżkę, na którą więźniowie zboczyli z trasy biegu. Młody dąb nadstawił złamaną przez nich gałąź, chrząszcz sturlał się za nimi z wydmy, a wiatr rozwiał liście i odsłonił ślady. 
W ten sposób Indianin dotarł na niewielką polanę. Trop na niej się urywał,  skończyły się też podpowiedzi,  przyroda  zamilkła. Poszukiwacz przypomniał sobie o szczelinie i zaczął badać teren. Sprawdzał na kolanach podłoże, macał opuszkami palców ziemię, bezskutecznie prosił o pomoc mrówki. Nic nie znalazł. 
Jeśli naprawdę w tym miejscu otworzyła się pod więźniami ziemia, to nie została po tym żadna blizna i żaden świadek.

sobota, 11 lutego 2017

Ludzie Puszczy: Ptaszyna



Zaczęło się od zamarzniętej na kamień cierniówki. Mrozy wtedy przyszły wyjątkowo wcześnie. Leżała tuż przy szlaku, wydawało się, że już od dawna martwa. Podniósł ją i grzał w dłoniach. Nie pomagało. Włożył ją sobie pod pachę, tam miała najcieplej. Po kilku minutach poczuł drapanie małych pazurków, usłyszał cieniutki szczebiot. Niewyczuwalne do tej pory serce zaczęło drgać. Ptak wracał do życia. Gdy już całkiem wydobrzał, Ptaszyna wyciągnął go spod kilku warstw ubrań i puścił na wolność. A tamten odleciał pełen energii, jak gdyby nic się nie stało.

Później w ten sam, albo inny sposób odratował jeszcze kilka ptaków. A one nie pozostawały mu dłużne. Spotykałam go w Puszczy w ich towarzystwie, leciało za nim całe stado. Przyciągał je do siebie jak magnes. Robił zresztą na tym dobry interes, majętni amatorzy fotografii płacili spore pieniądze za bliskie spotkanie z kulonem, kraską, dzierzbą, szczudłakiem czy wąsatką. A on dawał gwarancję, że nawet najrzadszy, dawno nie widziany u nas, gatunek przyleci do Puszczy, złożyć mu pokłon.

czwartek, 2 lutego 2017

SPA

Tamtej zimy puszczańskie gorące źródła cieszyły się wyjątkową popularnością. Mimo tęgich mrozów toksyczna ciecz z podziemnej rury wybijała obficie jak gejzer. Powstała wokół niej strefa łagodnego klimatu przyciągnęła całą gromadę kloszardów.  Opuszczali masowo  noclegownie, kanały ciepłownicze, klatki bloków Wielkiego Miasta i przenosili się nad wiecznie parujące jeziorko.
Obserwowaliśmy z niedowierzaniem niekończącą się kolumnę załadowanych wózków. Bezdomni znosili dykty, blachy, kartony i klecili zimowe szopy.  Przynieśli niestety ze sobą również złe zwyczaje. Ten spokojny obszar zamienił się w głośny, nadmorski bulwar. Alkohol lał się strumieniami, śpiewy i kłótnie wypłoszyły wszystkie zwierzęta. Jakby tego było mało, zaczęli dewastować okolicę. Wycinali  drzewa na opał i pod budowę, kopali jamy i rozrzucali śmieci. W pewnym momencie chcieliśmy wkroczyć do akcji i wykurzyć ich z Puszczy, ale szczęśliwie  coś  zrobiło to przed nami. 
Dopiero jakiś czas później poznałem przyczynę tego exodusu. Winne temu były opary. Na początku przynosiły nieokreśloną przyjemność, w połączeniu z alkoholem podwójnie odurzały. Później rurą puszczono zupełnie inne chemikalia. Ich wyziewy, z  kolei, wywoływały nocą koszmary, a w dzień zarażały jakąś niekontrolowaną agresją. Już pierwszego dnia tej "kuracji" bezdomni rzucili się sobie do gardeł, polała się krew, pojawiły się pierwsze ofiary. Z każdym dniem było coraz gorzej i gdy wydawało się, że te wczasy nad jeziorem skończy się jedną wielką jatką, ktoś przytomny krzyknął, że wszystkiemu winne jest to przeklęte miejsce i czas się z niego wynieść. Nikt się nie sprzeciwił. Kloszardzi ostatnie siły zużyli na wydostanie się z Puszczy. Na jej obrzeżach, poza strefą koszmarów, wolni od grasujących demonów, odetchnęli z ulgą.

Szczelina 4.0 Zaginięcie

                                                                                                                                            ...