Po kilku minutach
szybkiego marszu obserwowany wyraźnie zwolnił. Wydawało się, że czegoś
szuka, wzrokiem lustrował teren po prawej stronie ścieżki. Wreszcie się
zatrzymał. Przykucnął, położył dłoń na ziemi, następnie przesuwał ją w różnych
kierunkach, jakby próbował coś wyczuć pod opuszkami palców, pod wnętrzem
dłoni. Wreszcie znalazł to miejsce, podniósł się, spojrzał na zegarek, odliczył
chyba minutę, skoczył przed siebie i zniknął. Podbiegłem tam szybko, ale nie
było po nim ani śladu, niewielką nieckę pokrywały nietknięte liście. Niesamowite. Wyglądało to jakby wsiadł do niewidzialnego metra, albo
poczty pneumatycznej i najzwyczajniej w świecie pojechał dalej. Nie zauważyłem,
żeby poruszyła się ziemia, żeby podłoże rozerwało się pod nim, żadnej szczeliny, czy po niej blizny.
Pozostała mi jeszcze jedna rzecz do wypróbowania. Nie zastanawiałem się nad nią długo. Przykucnąłem w tym samym miejscu, powtórzyłem jego gesty, wreszcie wyczułem coś pod palcami, nie wiem co to mogło być, ale uznałem, że właśnie o to chodzi, podniosłem się, odczekałem chwilkę i skoczyłem przed siebie. Nie wiem, co się od tego momentu ze mną działo. Wchłonęła mnie nicość i po nieokreślonym czasie wypluła.
Obudziłem się zupełnie gdzie indziej.
Byłem po drugiej stronie Puszczy.
Obudziłem się zupełnie gdzie indziej.
Byłem po drugiej stronie Puszczy.