W puszczańskich chaszczach kryje się jakieś dziwo. Zawsze
gdy w nie wchodzę, ktoś mnie
śledzi. Słyszę szelest, analogiczny do tego, który
sam wywołuję, przedzierając się przez te wysokie, wyschłe trawy - suchy dźwięk
deptanych, łamanych badyli. Jednak za sobą mam tylko chaszcze i
wytyczoną przeze mnie ścieżkę. Szpiega nie widać, znika, rozpływa się w powietrzu, wnika w
trawy, wsuwa się w puste łodygi badyli.
To wrażenie, że ktoś mnie śledzi czasami jest nie do
zniesienia. Odwracam się wtedy i próbuje dorwać tego typa, ale nic z tego, mimo, że zmieniam kierunek
pościgu, on cały czas siedzi mi na plecach. Po kilku takich próbach, daję za
wygraną. Wyobrażam sobie wtedy, że mam ogon i tak niezdarnie go za sobą ciągnę.
Wielki ogon jaszczurki niesforny i rozbrykany, który zamiata chaszcze jak
miotła.
Uspokajam się wtedy, przestaje myśleć o tym
ciekawskim stworze, który nadal idzie za mną krok w krok aż po kraniec traw.