Tego lata w lesie zaroiła się od lunatyków. Nachodzą Puszczę około
północy i siedzą aż do rana. Zaciekawiony tym fenomenem, zaczaiłem się na kilku z nich. Na pytanie, co ich tu sprowadza o tej porze, spokojni, wyraźnie odprężeni opowiadali, że
przychodzą do lasu spać, że od lat mają problemy ze snem i zamiast
bezsensownie przerzucać się z boku na bok w swoich łóżkach, idą w Puszczę. Tu kładą się na liściach i mchu, i natychmiast zasypiają. Rano budzi ich
przebijające się zza gałęzi słońce, oni jeszcze nie do końca przytomni, ale już w pełni nasyceni dobrodziejstwem snu, niezdarnie otrzepują się z jego resztek, liści i ziemi, i wracają do siebie.
Tłumaczą, że Puszcza skutecznie tłumi zgiełk Wielkiego Miasta, tłumi jego uderzenia, zdejmuje z piersi jego ciężar, tamuje szkodliwe promieniowanie. Tu, „lunatycy” schowani pod baldachimem Puszczy, wsłuchani w jej uspokajający szept, owiani jej zapachem odpływają, wolni od trosk, w błogi, głęboki, zdrowy sen.
Tłumaczą, że Puszcza skutecznie tłumi zgiełk Wielkiego Miasta, tłumi jego uderzenia, zdejmuje z piersi jego ciężar, tamuje szkodliwe promieniowanie. Tu, „lunatycy” schowani pod baldachimem Puszczy, wsłuchani w jej uspokajający szept, owiani jej zapachem odpływają, wolni od trosk, w błogi, głęboki, zdrowy sen.