Tej jesieni znowu media zasypują nas informacjami o zniknięciach
grzybiarzy. W większości są to zwykłe kilkudniowe zaginięcia. Większość z nich
wynika z pewnej ludzkiej niedoskonałości, z której nie zdajemy sobie
sprawy.
Człowiek pozbawiony punktu orientacyjnego idzie po linii krzywej, która
wygina się z każdym krokiem coraz bardziej, tworząc pętlę. Po dużej pętli,
niczego nie świadomi, robimy kolejne coraz mniejsze, aż wreszcie drepczemy
prawie w miejscu.
W lesie w pochmurny jesienny dzień trudno o charakterystyczny punkt, słońce ukryte, a wszystkie drzewa wydają się identyczne.
Skręcamy mimowolnie, nieświadomie, nie z powodu asymetrii ciała, jak
wcześniej sądzono, ale na skutek narastających odchyleń, które powstają gdzieś
w uchu wewnętrznym.
Opracowuję właśnie sposób, jak pomóc błędnikowi w takich warunkach.
Na razie testy są bardzo pomyśle. Zastosowałem metodę, która sprawdza się w
przypadku chorób lokomocyjnych tj. akupresurę. Zakleiłem pępek plastrem i z
zasłoniętymi oczami ruszyłem po podwórku, a obserwatorzy z wysokości balkonu
oceniali moją próbę. Zgodnie uznali, że szedłem po prostej, choć dla każdego z
nich linia prosta znaczyła coś innego. Dla starszego syna szedłem po linii
prostej jak łuk, dla młodszego jak złamany patyk. Nie chcieli się ze mną
zgodzić, że prosta może być tylko jedna, taka jak np. kij od mopa. Krzyczeli,
że każdy może mieć swoją prostą, i że ich jest najlepsza. Zgodziliśmy się w
jednym, że choć nie wiadomo jak, to udało mi się dotrzeć do celu. Następnie
przeniosłem się na balkon, a trasę przeszedł starszy syn. Pokonał ją z
powodzeniem, ale szedł wyraźnie po łuku. Po nim zadanie sprawnie wykonał
młodszy, który zboczył z trasy, ale zaraz na nią wrócił i wyszedł mu właśnie
złamany patyk. Obaj oczywiście zarzekali się, że szli po prostej, a ja wkurzony
po tym ich wyczynie, przerwałem testy, uznałem, że albo ta metoda wymaga
jeszcze dopracowania albo smarkacze robią mnie w konia.