Do szpitala położonego na skraju Puszczy przyszła rewolucja.
Nowy ordynator postawił na bezpośredni kontakt z przyrodą. Przebywanie na łonie
Puszczy, według niego, skutecznie wspomaga leczenie operacyjne i
farmakologiczne, wpływa kojąco na nerwy, przyśpiesza regenerację po zabiegu i
ma jeszcze mnóstwo innych nieudokumentowanych zalet.
Pacjenci w ramach tych nowych porządków zostali więc
wyekspediowani w pantoflach i piżamach w głąb Puszczy. Tam, mieli podłączyć się
pod tę nieskażoną energię przyrody i ładować zużyte akumulatory. Zarażeni tym
pomysłem kuracjusze siadali na omszałych pniach i z pełnym zaangażowaniem
wciągali zapachy, chłonęli obrazy, wsłuchiwali się w szum drzew i szczebiot
ptaków. Przed obiadem dyżurna karetka zabierała zziębniętych, ale wyraźnie
zadowolonych pacjentów z powrotem do łóżek, by następnego ranka znowu wywieźć
ich w las.
Efekty nie były widoczne od razu. Dopiero po jakimś czasie,
gdy jeden z lekarzy porównał wyniki badań wykonywanych w różnych momentach
kuracji, zauważono wyraźną różnicę na korzyść "terapii leśnej".
Stwierdzono, że pacjenci mieli najlepsze wyniki tuż po powrocie z lasu.
Niestety później stan pacjenta ulegał pogorszeniu, wracał do szpitalnej normy i
ta sytuacja powtarzała się każdego dnia. Cały personel zastanawiał się więc jak
utrwalić "efekt Puszczy". Pierwszy
odpowiedź na tę zagadkę znalazł oczywiście sam ordynator...