Po wielu miesiącach względnego spokoju, pojedynczych, niepotwierdzonych zaginięć, szczelina zdumiała całą opinię publiczną. W Puszczę weszło 62 nieustraszonych, zaprawionych w bojach karków, z dwóch zwaśnionych klubów. Nie wyszedł żaden. Pytanie: Tak im się spodobało, to łono natury, że zgodnie zostali?
Nikt w to nie uwierzył.
Nikt w to nie uwierzył.
Pierwsi przyjechali ci z Wielkiego Miasta, głośni byli. Pili,
wciągali i wrzeszczeli, zawsze
na tę samą melodię, stare pieśni o tej jedynej, której oddadzą wszystko. Chwilę później dotarli na leśną arenę ci drudzy z miasta
nieco mniejszego, ale dumnego. Też nie przebierali w słowach, odurzali się i
motywowali, klepiąc się po dyniach. Ich szerokie karki i gładkie glace migotały,
w przebijającym się przez liście, słońcu. Ekipy ustawiły się naprzeciwko siebie i zaczęły napinanie. Urwy i uje we
wszystkich tonacjach, barwach i wadach wymowy. Łapy jak konary uniesione w górę,
wygrażanie pięściami.
Wreszcie ruszyli na siebie, z okrzykiem na ustach, ale nie było im dane skrzyżować mieczy, bo gdzieś tuż przed kontaktem, ziemia się rozstąpiła i wchłonęła cały ten gniew. Szczelina wciągnęła ich gładko, a ziemia stłumiła krzyki i wyzwiska, te ich pieśni na ustach.
Wreszcie ruszyli na siebie, z okrzykiem na ustach, ale nie było im dane skrzyżować mieczy, bo gdzieś tuż przed kontaktem, ziemia się rozstąpiła i wchłonęła cały ten gniew. Szczelina wciągnęła ich gładko, a ziemia stłumiła krzyki i wyzwiska, te ich pieśni na ustach.
Ucichło. Las odzyskał spokój i przemówił ostrożnym,
nieśmiałym śpiewem ptaków. Wprawne oko zauważyłoby wychodzące z kryjówek zwierzęta.
Po nieproszonych gościach pozostały tylko porzucone diesle, pety i puste butelki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz