Dopiero zimą, gdy zatroskana rodzina groziła użyciem siły, opuszczał swoje stanowisko. Ogorzały, potargany wiatrem, zmyty deszczem przeprowadzał się do miasta.
Chętnie go wtedy odwiedzałem. Był taką namiastką Puszczy. Pamiętam, że przesiadywał głównie na parapecie jak inne doniczkowe rośliny, a w słoneczne dni przenosił się na balkon, wystawiając twarz na słońce.
Krzyżowały się na nim trasy uchodzących przed zimą owadów, zlatywały się do niego ptaki, pachniał mchem i liśćmi. Kołysał się lekko, jego stawy skrzypiały, oddech szumiał. On jednak nie czuł się w domu dobrze, czekał na powrót do lasu.Wracał tam wczesną wiosną, by z pełnym zaangażowaniem być drzewem.
Z sezonu na sezon był coraz lepszy, aż wreszcie osiągnął mistrzostwo - całkowicie wtopił się w las, stał się nie do odróżnienia od innych drzew. Zdeterminowana rodzina do tej pory szuka go po Puszczy. Nie chce się pogodzić z myślą, że on-człowiek znikł, że zamiast niego szumi gdzieś o jedno drzewo więcej.