Kolejny samobójca na ścieżce. Przyglądam się mu dokładnie w
słońcu. Lśniący ciemny atramentowy pancerz, wpadający w czerń, i fikuśne, zdobne
odnóża kryją znawcę nawigacji. Trzymam go przed
sobą, a ten skamieniał, udaje, że nieżywy. Więc mu mówię: nie udawaj koleś, ty
który potrafisz obierać kierunek według położenia słońca, księżyca, czy drogi
mlecznej. Zejdź na Ziemię i się rozglądnij, jeśli słabo widzisz, wystaw czułki,
poniuchaj.
Po chuj się pchasz na ścieżkę pełną grzybiarzy i turystów,
zaraz ich hordy cię zdepczą w złotą polską jesień. Może w gwiazdach tego nie
widzisz, ale tu, tuż przed tobą, leci autostrada śmierci żuka leśnego. Weź
zastryduluj swoim ziomalom, no potrzyj proszę odnóżami o odwłok i wydaj ten
ortalionowy dźwięk. Nadaj, żeby zmienili trasę, bo nie chce mi się, ani zbierać
was z tej ścieżki, żywych, ani chować i opłakiwać umarłych.
Później, daleko od
autostrady, przyjdzie czas na kontemplacje gwiazd i rycie labiryntów.