Szliśmy ławą w sześciu. Badyle ciągnęły się
przez kilka kilometrów, byliśmy gdzieś w połowie. Przedzieraliśmy się
przez chaszcze nie bez trudu, wyschnięte, kruche łatwo
ustępowały, ale było ich za dużo, niezliczone rzędy ograniczały widok do
kilku metrów. Na szczęście, co jakiś czas wychodziliśmy na otwartą
polanę. Mogliśmy się wtedy policzyć, nie zwalniając tempa, wymienić
porozumiewawcze gesty, sprawdzić, czy wszyscy trzymają szyk. Za chwilę
znów lądowaliśmy w chaszczach, kontakt się zrywał.
Zostaliśmy
wysłani na ten obszar Puszczy z misją poszukiwawczą, ale odnalezienie
kogoś w takich warunkach graniczyło z cudem. Miałoby to sens, gdyby
zaangażowano pułk wojska, psy i skoszono te chaszcze. Nasz plan był
prosty - sprawnie przejść tę strefę i odhaczyć poszukiwania.
Kolejna polana przyniosła jednak wielką niespodziankę.
Zauważyłem na otwartym terenie, że do naszej grupy dołączyło kilka obcych osób i
zagęściło tyralierę. Nikogo to nie zaskoczyło, szliśmy nadal zgodnie z
kursem. Gdy weszliśmy na kolejny prześwit, było ich jeszcze więcej. I tym razem żaden z kolegów nie
zareagował. Bardzo dziwne. Chciałem krzyknąć, zapytać, tych nowych, co
tu robią, ale było już za późno, wpadliśmy znów w chaszcze, a na następną
polanę wyszła już tylko nasza szóstka. Od razu rzuciłem się na kolegów z
pytaniami, kim mogli być ci ludzie, i czy nie przypominali im
zaginionych więźniów. Ich odpowiedź mnie przeraziła. Nie
widzieli osób, o których mówiłem, nie wiedzieli w ogóle o czym mówię, radzili, żebym nie przerywał poszukiwań i zostawił żarty na później.
czwartek, 19 stycznia 2017
poniedziałek, 16 stycznia 2017
Szczelina 5.1 Poszukiwania
Przyszli jeszcze za dnia. Zapytali, czy mogą się ogrzać.
Zanim odpowiedziałem, podeszli do ogniska. Nie rozmawialiśmy dużo. Nikt z nas
tego nie potrzebował. Wiecie jak to jest przy ognisku, wpatrujesz się w ogień,
w mieniący się żar, w tańczące płomienie, strzelające w niebo iskry. I to
wystarcza. Za to dobrze zapamiętałem ich twarze, wyłaniały się z płomieni, po
drugiej stronie ogniska. Miałem czas, mogłem się im przyjrzeć. To byli na
pewno poszukiwani więźniowie.
Teraz już wiem, z czego wzięła się ich
małomówność.
Spędzili tam ze mną pewnie z godzinę, może półtorej, tak do
zmroku. Wcześniej przyszedł zmierzch. Piękne widowisko. Krajobraz tracił
głębię, znikały dalsze plany, ciemność napierała, by wreszcie oprzeć się o
ognisko.
Właśnie wtedy
zniknęli. Nie odeszli tak po prostu. Zaczęli się wspinać po gładkich
pniach pobliskich sosen i na pewnej wysokości wyszli poza obręb światła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Kolejny samobójca na ścieżce. Przyglądam się mu dokładnie w słońcu. Lśniący ciemny atramentowy pancerz, wpadający w czerń, i fikuśne, zdo...
-
- Już kilka razy wieczorem było tak, że po calym dniu przemyśleń, wszystko stawało się dla mnie jasne, już wiedziałem, w wielkim podniec...