Pamiętasz tę
sosnę w kształcie liry? Tę z dwoma rozwidlonymi, wygiętymi pniami, które
schodzą się metr nad ziemią? Mówiłeś, że wygląda jak wielka lira,
wystarczy podejść i zagrać. Śmiałam się wtedy z Ciebie, a raczej cieszyłam się
z tych Twoich niezwykłych pomysłów, nieprzeciętnej wyobraźni.
I wiesz co?
Wybrałam się ostatnio do Puszczy, specjalnie żeby znaleźć tę sosnę. Udało się. Ustawiłam się
do niej bokiem, przełożyłam ręce przez pień, poszukałam palcami strun. Były. Szarpnęłam jedną. Zadźwięczała. Był to bardzo czysty, wysoki dźwięk. Zaczęłam
więc grać. Wyszła mi całkiem zgrabna melodia, której chyba nigdy
wcześniej nie słyszałam. Tak jakby coś co kazało mi tam przyjść, odnaleźć
sosnę-lirę i na niej zagrać, teraz prowadziło moje palce. Pieśń niosła się po
Puszczy, tej największej i najpiękniejszej sali koncertowej. I wywołała coś, czego pragnęłam, coś niesamowitego, co znałam tylko z książek. Drzewa nachyliły
się ku mnie, zleciały się ptaki i zwierzęta, a ja nadal grałam, bo
czekałam, aż przyjdzie jeszcze ktoś, ten najważniejszy.
Niestety, nie
przyszedłeś.
Napisałam do Ciebie w ten sposób, bo inaczej nie umiem.
Wydaje mi się, że tak wystarczy, że zrozumiesz.