Puszcza wabi, jej odgłosy, świst
wiatru w koronach, skrzypienie kołyszących się pni, ptaki, no i ten narkotyczny zapach rozkładającego się drewna i liści. Wszystko
to zakłócało spokój cyrkowego zwierzyńca, drażniło nawet
przeżuwającego beznamiętnie dzień za dniem wielbłąda.
No i pewnego dnia stało się. Pierwszy ulotnił się słoń, bezszelestnie jak mała myszka, później tygrys pogonił za jakimś odległym cieniem sarny, po nim wrzaskliwe małpy uciekały, rwąc włosy z głowy, jakby odgrywały jakąś grecką tragedię, następnie na zew Puszczy odpowiedziały niedźwiedzie, na koniec konie, kuce, pudle, no i wielbłądy wbiegły między drzewa i ślad po nich zaginął.
Zwierzyniec opustoszał, na krótko pojawiły się lisy. Nie znalazły niczego wśród pustych sal i korytarzy.
No i pewnego dnia stało się. Pierwszy ulotnił się słoń, bezszelestnie jak mała myszka, później tygrys pogonił za jakimś odległym cieniem sarny, po nim wrzaskliwe małpy uciekały, rwąc włosy z głowy, jakby odgrywały jakąś grecką tragedię, następnie na zew Puszczy odpowiedziały niedźwiedzie, na koniec konie, kuce, pudle, no i wielbłądy wbiegły między drzewa i ślad po nich zaginął.
Zwierzyniec opustoszał, na krótko pojawiły się lisy. Nie znalazły niczego wśród pustych sal i korytarzy.