Olbrzymi, rozciągnięty na ziemi, pies nie myślał się
podnieść. Leżał w miejscu, gdzie zwykle zaczynała się Puszcza. Miał potarganą,
nierówną sierść w brązowe i zielone plamy. Mimo całej niepewności, co się
stanie, zbliżałem się do niego.
Z daleko był dobrze widoczny, nie mogłem go pomylić z niczym
innym, ale z bliska już nie byłem tego pewien. Tlący się we mnie lęk przed
nagłym atakiem tego olbrzyma gasł z każdym metrem. Podjechałem jeszcze bliżej i
zarys psa rozmył się. Zamiast niego stała przede mną Puszcza. Rzuciłem do niej
z ulgą: w co się jeszcze potrafisz zmieniać, żeby zwodzić przybyszów?
Odpowiedziała: lepiej nie pytaj. W najgorszych koszmarach nie ma takich
stworzeń. Ciesz się, że dla ciebie stałam się tylko wielkim, łagodnym psem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz