Przyszli jeszcze za dnia. Zapytali, czy mogą się ogrzać.
Zanim odpowiedziałem, podeszli do ogniska. Nie rozmawialiśmy dużo. Nikt z nas
tego nie potrzebował. Wiecie jak to jest przy ognisku, wpatrujesz się w ogień,
w mieniący się żar, w tańczące płomienie, strzelające w niebo iskry. I to
wystarcza. Za to dobrze zapamiętałem ich twarze, wyłaniały się z płomieni, po
drugiej stronie ogniska. Miałem czas, mogłem się im przyjrzeć. To byli na
pewno poszukiwani więźniowie.
Teraz już wiem, z czego wzięła się ich
małomówność.
Spędzili tam ze mną pewnie z godzinę, może półtorej, tak do
zmroku. Wcześniej przyszedł zmierzch. Piękne widowisko. Krajobraz tracił
głębię, znikały dalsze plany, ciemność napierała, by wreszcie oprzeć się o
ognisko.
Właśnie wtedy
zniknęli. Nie odeszli tak po prostu. Zaczęli się wspinać po gładkich
pniach pobliskich sosen i na pewnej wysokości wyszli poza obręb światła.
"i jak składniki niedobrego snu
OdpowiedzUsuńodmieniają się dookoła oczu
prowadzące nas
odmyte zielonymi lekarstwami miejsca
chrystolesie
cofa się nieznacznie
jego ciało przybiera nie-nasze -
ślady winniczka na liściu
nieustannie-ukołysujące"
G.A.