Wśród
tych uciekinierów zauważyłem kilku rowerzystów, którzy z mojego stanowiska wyglądali jak jakieś kolorowe, pękate owady. Było ich pięciu, każdy w przeciwdeszczowym płaszcza o jaskrawym kolorze.
Pędzili ile sił w nogach, a pęd powietrza wzdymał ich obszerne, plastikowe peleryny,
tworząc coś na kształt wielkiego garbu. Gdy wjechali na otwarty teren
polany, zderzyli się z o wiele mocniejszym wiatrem. Ich płaszcze wypełniły się
powietrzem jeszcze bardziej, przypominały balony, ale oni z mozołem, jak żuki właśnie, ciągnęli ten wielki
odwłok, parli do przodu.
I wtedy okazało się, że to naprawdę żuki! Gdy wichura się rozszalała, te kolorowe stworzenia uniosły się w powietrze (pewnie rozłożyły swoje chitynowe skrzydełka?) i poleciały z wiatrem, ponad drzewami, hen, hen, daleko stąd, na jakąś inną polanę.
I wtedy okazało się, że to naprawdę żuki! Gdy wichura się rozszalała, te kolorowe stworzenia uniosły się w powietrze (pewnie rozłożyły swoje chitynowe skrzydełka?) i poleciały z wiatrem, ponad drzewami, hen, hen, daleko stąd, na jakąś inną polanę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz