O tej porze roku pamiętajcie o właściwym oświetleniu,
zmierzch przychodzi jesienią bardzo szybko. Zresztą przy zachmurzonym niebie i
ociągającej się mgle nawet w dzień trudno o dobrą widoczność.
Żeby przebić się
przez gęste, jesienne ciemności, trzeba światła o mocy latarni morskiej.
Zrobiłem sobie więc taką latarkę. Wspaniała zabawka, oświetla płynące nade mną
chmury, kroi ciemność jak laser. Już nie dam się zaskoczyć nocy, tak jak
ostatnio.
Wyjątkowo wcześnie zaczęło się wtedy zmierzchać. Pamiętam,
że ustawione z obu stron ścieżki, drzewa i krzewy wyraźnie odznaczały się w tym
półmroku, jaśniały popielatym światłem, tak jakby w nich skupiły się resztki
dnia. Krótko mogłem podziwiać to zjawisko. Mrok zalał je i ścieżkę. Coraz
bardziej przestraszony, czułem jak jego masa napiera na mnie z każdej strony,
czułem coraz bardziej jej ciężar na piersi, oddychałem z dużym trudem, na
szczęście byłem już prawie w zasięgu świateł miasta. Gdy już znalazłem się w
ich polu, uspokoiłem się, znikło to dziwne poczucie zagrożenia.
Dziwne, no bo czego ja się bałem? Nie wiem, ta ciemność
wydawała się taka materialna, chyba bałem się, że mnie zdławi, wchłonie jak
osuwająca się lawina błota, zginę pod jej masą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz