Kilka miesięcy temu miałem sen. Jechałem przez nieokreślony,
anonimowy las obładowany papierem toaletowym. Wystawał z sakw, leżał na
bagażniku przyczepiony ekspanderem. Jechałem w ciszy, wokół nie było nikogo.
Las niemy, jak niemy może być las w snach. Nic się później nie stało. Ale
zapamiętałem go przez ten papier. Rzadki widok. Targać tyle rolek pod osłoną
lasu. Absurd.
Teraz jadę tym samym lasem, zamiast papieru z sakwy wystaje
mi 5 litrowy palindrom OMO. Jadę z niemieckiego sklepu, bo tam chemia
najlepsza. Jakoś tak naokoło, tak, że muszę minimalnie przyciąć las. Wyposażony
w rachunek, jechałbym legalnie, gdybym oparł się pokusie i nie wjechał w las. Jadę, jak we śnie, prawie
bezdźwięcznie, przytulony do kierownicy, dyskretnie jak myszka. Ale las
zupełnie odwrotnie, jakby chciał mnie zasłonić ścianą dźwięków. Cały świergocze, śpiewa. To chyba kosy? Tak, kosy. I rudziki? I jeszcze muchołówki? Już chyba wróciły?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz